Historia
Chwile, które mijają bezpowrotnie
Nadleśnictwo Przewodnik. Był rok 1950. Nocą 15.10.1950r. rodzice moi Helena i Czesław Osińscy musieli uciekać z Bydgoszczy. Czasy były wszyscy wiemy, jakie. Ojciec mój służył w wojsku Andersa: z tej przyczyny musiał uciekać z Bydgoszczy. Dzisiaj dopiero rozumiem, dlaczego uciekł w Bory Tucholskie, bowiem jako młody chłopak bywał u swojego wujostwa w Szarłacie. Nadleśniczy Bolesław Osiński był bratem Bronisława – ojca – mojego ojca Czesława Osińskiego, czyli był bratem mojego dziadka.
W nadleśnictwie ojciec mój otrzymał pracę rachmistrza; zamieszkaliśmy w sekretarzówce (obecny budynek, który zwie się leśnictwo Jeżewnica). Przyjechaliśmy nad ranem 200 może 300 godz. Nocą rodzice załadowali trochę mebli na ciężarówkę i w pośpiechu uciekali. Był to niebezpieczny czas wywożenia bydgoszczan z kraju.
W Przewodniku nadleśniczym był wtedy hrabia Czesław Łopuski, który po wojnie został wywłaszczony zupełnie ze wszystkiego. Do Przewodnika przyjechał z żona, nożem i widelcem. Dosłownie. Ojciec mój z Panem Łopuskim znaleźli wspólny język. Przyjaźniliśmy się. Mieli jednego syna - Jana. Dzieci syna: Małgorzata – 1949r., Agnieszka – 1950r., Albert – 1956r. Żona Cz. Łopuskiego – Maria Odrowąż Pieniążek herbu Ślepowron. Dobra ich przed wojną to: Strzegocice – 4 km od Pilzna. Łopuscy to ostatni lokatorzy parafialnego kościoła w Pilznie. Majątek ich składał się z 320 ha gruntów ornych i 530 ha lasu. Rozparcelowanie nastąpiło 1945r.. Część nierozparcelowaną zabrało państwo. Obecnie majątek ich jest odnawiany, można oglądać go i podziwiać zza ogrodzenia. Także odnowiona jest gorzelnia – zamieniona w hotel z restauracją – oraz obszernym parkingiem (także obiekt prywatny). W pobliżu Wisłoka.
Osoby o nazwisku Pieniążek – w genealogii potomków Sejmu Wielkiego.
W momencie, gdy przyjechaliśmy do Przewodnika nadleśnictwo posiadało następujące leśnictwa:
1. Nowa Huta – leśniczy Giemra (przeprowadził się w 1951 albo w 1952r. do Leśnej Jani) po Giemrie przyszedł młody leśniczy Sakowski.
2. Stara Huta – leśniczy Alfons Janicki miał także syna o takim imieniu. Wielodzietny. Najstarsza córka – Czesława. Znałam dwie jego córki bliźniaczki, były w moim wieku. Chyba z Ireną nawet chodziłam do siódmej klasy w Lipinkach. Irena mieszkała nad łąkami w Cisowym (leśnictwo Leśna Jania).
3. Dębowe – najstarszy leśniczy – Pan Cieślik. Bardzo inteligentny człowiek. Rodzina wielodzietna. Córki po studiach. Rodzina katolicka. Wyjątkowo schludna, dobrze utrzymane leśnictwo. Bywałam tam z rodzicami. Po Panu Cieśliku (przeszedł na emeryturę) leśnictwo objął Pan Mokwa. Rodzina wielodzietna. Z córka Barbarą chodziłam do trzeciej klasy w Lipinkach.
4. Rynków – leśniczy Pan Bąkowski, a po Panu Bąkowskim był Pan Bracik.
5. Jeżewnica – leśniczy Pan Kortas. Jedno dziecko. Ojciec mój przyjaźnił się z Panem Kortasem. Młodzi duchem. Przez pięć lat przechodziłam lub też przejeżdżałam rowerem obok leśniczówki Jeżewnica do szkoły 1-6 klasy podstawowej w Jeżewnicy (1 km za leśniczówką)
6. Komorze – leśniczówka blisko Osieka – w lesie po prawej stronie szosy, jadąc w kierunku na Skórcz. Gdy przeprowadziliśmy się do Przewodnika, w Komorze leśniczym był już Pan Lubik. Żona bydgoszczanka. Kiedyś dziki weszły mu w kartoflisko. Wyjrzał spocony przez okno. Zawiało go. W szpitalu w Poznaniu dosłownie po 1,5-2 miesiąca, zmarł sparaliżowany. Człowiek pełen sił i werwy. Zdrowy i silny. Po nim w Komorze zamieszkało starsze małżeństwo, podleśniczy – Buakowski.
7. Stara Jania – leśniczy Groza. Młode małżeństwo. W 1952 lub 53r. wyprowadzili się do Trójmiasta. Po ich wyprowadzeniu, wprowadził się podleśniczy Moszczyński z Udzierza.
8. Leśna Jania – nie wiem, kto był leśniczym w 1950r. w momencie naszego przyjazdu. Pamiętam, że bardzo szybko objął to leśnictwo pan Giemra z Nowej Huty. Po Panu Giemrie leśnictwo przejął Pan Czesław Kowalewski. Wiem, że państwo Kowalewscy nie mieszkają już w Leśnej Jani. A ponadto wiem, że leśnictwo to przechodziło remont kapitalny, a raczej postawiono nowy budynek od podstaw.
Pozwolę jedynie dodać kilka słów o niektórych nadleśniczych. Otóż:
1. Hrabia Czesław Łopuski - przeszedł na emeryturę. Pamiętam Państwa Łopuskich w 1950r. grudzień lub styczeń 1951r. urządzili przepiękny bal karnawałowy w budynku nadleśnictwa dla leśniczych, ich rodzin i administracji.
2. Oktawian Czajkowski - przeszedł do RLP Świecie. Mieli syna – (ukończone studia) i córkę – nauczycielka.
3. Stanisław Białas – wyprowadzili się. Mieli dwie piękne córki ( ukończone studia)
4. Marian Lemańczyk – wyprowadzili się. Znałam ich najmniej i o nich już nie potrafię nic napisać.
Jeśli chodzi o Sobiny to wówczas były niezamieszkane. Wśród okolicznych ludzi miały opowiastkę, że tam straszy, dlatego szczególnie dzieci je omijały. Z drogi pamiętam, spoglądałam i ja ze strachem w powybijane okna.
Od czasu naszego przyjazdu poczta mieściła się u państwa Szczęsnych. Sama nie jeden list zanosiłam z biura nadleśnictwa na pocztę. Ale też słyszałam, że dawniej poczta była w tym czerwonym budynku tzn. u Wardynów. Czyli musiała ona być u Wardynów grubo przed 15.10.1950r. Gdy przyjechaliśmy było dwóch listonoszy, którzy zawsze mieli pełne torby, byli to Pan Kruk i Pan Szczęsny. Jeździli rowerami. Żona Pana Szczęsnego była kierownikiem poczty, pracowała przy okienku. Po śmierci Pana Szczęsnego, prace listonosza przejął jego syn Zygmunt. Poczta była dowożona i wywożona jednokonnym dyliżansem do i z Warlubia. Poczta była także w Lipinkach. Udręką ówczesną dla mieszkańców Przewodnika i okolic (Okarpiec, Jaszczerek, Mątasek, Lizawy, Wycinki, Jeżewnica) był brak prądu, autobusu i sklepu. W domach świeciły lampy naftowe. Do sklepu i do autobusu jeździliśmy do Lipinek lub Osieka, później do Jaszczerka PKS-em, a do Jeżewnicy do sklepu. Jedynym środkiem lokomocji z Przewodnika wówczas był dyliżans pocztowy. W budynku czerwonym, gdzie mieszkali Wardynowie była świetlica. Tam nadleśnictwo robiło zebrania, narady oraz zabawy taneczne dla robotników leśnych, kadry itp.. Po przeciwnej stronie tego czerwonego budynku Wardynów lekko na ukos w stronę nadleśnictwa stał budynek piętrowy otoczony z trzech stron parkanem bzu. Był to budynek szkoły poniemieckiej podstawówki. Chodziłam po tym budynku – wewnątrz. Okna potłuczone, drzwi otwarte, schody trzęsące, na piętrze podłoga w niektórych miejscach dziurawa. Budynek szkoły był biały. Wewnątrz w jednym pokoju były porozrzucane dokumenty. Pieczątki na dokumentach były nie polskie, swastyki, wówczas mnie nie interesowały te dokumenty – a szkoda. Mieszkańcy Przewodnika już tym budynkiem się nie interesowali. Dzieci też nie. A dzieci w Przewodniku było bardzo mało. Dwa lub trzy lata młodszy ode mnie Roman Szyrnyny, starszy Heniu Wardyn, starsza Felicja Wardyn ja i to wszystko. Rodzin w 1950r. mieszkało 8, a ludzi 28 osób. Budynków mieszkalnych było 6.
Gdy przyjechaliśmy do Przewodnika, płotu wokół kościoła już nie było. Wewnątrz stały ławki i ołtarz ewangelicki. Okna były w całości. Kościół był zamknięty. Kościół nie był zdewastowany. Mury zdrowe. Byłam w siódmej klasie, gdy go rozebrano. Był to przełom roku 1955/56. Cmentarz poniemiecki w 1950r. był taki jak na zdjęciach na stronie internetowej nadleśnictwa. Groby były w stanie, w którym łatwo można było odróżnić grób od grobu, na ich tablicach łatwo można było odczytać nazwiska i treść. Jeden lub dwa groby otoczone były grubymi łańcuchami. W latach 1954-4956 zaczęły ginąć płyty nagrobkowe. Cmentarz marniał.
W październiku 1950r. biuro nadleśnictwa (zwane kancelarią) mieściło się w tyle budynku (pałacu) od strony drewnika.
Jako dziecko bardzo bałam się pożarów lasu i tych małych i tych wielkich. Dlatego wyczulona byłam bardzo na zapach dymu. Toteż 14.07.1952r. jako pierwsza wyczułam w samo południe o 1300 (pora obiadu u nas) zapach dymu – tą wiadomością ojcu mojemu przerwałam obiad, pobiegł do nadleśnictwa. Pożar trwał do późnych godzin wieczornych. Pogorzelisko dymiło się 2-3 tygodnie po pożarze. Ludzie tego dnia przygotowani byli do ewakuacji, strażacy siedzieli również na dachach stodół, obór i domów mieszkalnych. Brakło wody. Jadąc z Osia cała lewa strona Przewodnika była zagrożona w każdej chwili pożarem. Był to okres, w którym pożary wybuchały nieraz dwa razy dziennie (1950-1953r.) Dwoje ludzi z środowiska, które opisuję było wyjątkowo ostrożnych. Nigdy sami, ani pierwsi nie szli do pożaru, chociaż to wynikało z ich służbowych obowiązków. Zdawali sobie jednak sprawę, co może im grozić. Oskarżenie. A potem? Dzisiaj łatwo podstawić nogę a wtedy? Byli, więc bardzo ostrożni.
Gdy przyjechaliśmy do Przewodnika w lasach Starej i Nowej Huty byli jeszcze partyzanci. Pamiętam, jednej nocy ojciec przenocował grupę w dużym pokoju od ulicy. Spanie polowe. Oczywiście utrzymane w ścisłej tajemnicy.
Chodząc na grzyby odkryłam pewne miejsce. Jest to wybetonowana rampa, którą być może Niemcy używali do załadunku samochodów. Obecnie może być zarośnięta i trudno może będzie ją odnaleźć. Jednakże wgłębienie powinno być widoczne, bo była ona dość głęboka. Długość jej mogła być ~ 5-6m, szerokość ~ 3-4m, głęboka ~ 0,74-1m.
Idąc od cmentarza poniemieckiego do dębu wychodzi się z lasu. Może z 400m dalej nad polem, drogą przy lesie dochodziło się do bardzo wysokiej wieży przeciw - pożarowej. Stała ona na olbrzymich postumentach betonowych, których wielkość świadczy o wysokości tej wieży. Te betonowe postumenty budowali robotnicy, których nazwiska są wyryte w betonie. Mniejszymi literami było też wyryte tam nazwisko sekretarza nadleśnictwa Pana Szturmowskiego z Lipinek. Gdy przyjechaliśmy do Przewodnika, Pan Szturmowski był już sekretarzem. Codziennie dojeżdżał rowerem do pracy. Żona jego prowadziła niewielkie gospodarstwo. Gdy Pan Szturmowski przeszedł na emeryturę, po krótkim czasie zmarł.
Jeśli chodzi o Panów Lubika i Czajkowskiego to Pan Lubik w październiku 1950r. był już leśniczym Komorzy, natomiast Pan Czajkowski przybył po przejściu Pana Łopuskiego na emeryturę.
Moje przyjęcie było 6.07.1952r. stąd też pamiętam dokładnie datę wybuchu największego pożaru.
Ojciec mój pochodził z rodziny leśników. Jego ojciec był leśniczym, Bronisław Osiński. Brat Bronisława - Bolesław Osiński był nadleśniczym w Szarłacie.
Pamiętam zdarzenie u pana Łopuskiego pracowała Józia, siostra pana Pestki z budynku nr 3. Pewnego razu w 1951r. latem (chyba) ukąsiła ją żmija. Do lekarza do Osia lub Warlubia koniem – to trwałoby zbyt długo. Proszę sobie wyobrazić w kuchni nadleśnictwa stał długi drewniany stół. Położyli ja na tym stole, unieruchomili ją i nogę. Kilku mężczyzn ją trzymało a pan Łopuski, rozżarzonym w ogniu hakiem do czerwoności – wypalił ranę – ukąszenie. W ten sposób młoda kobieta została uratowana. Dzisiaj nie do pomyślenia. Pozwolę sobie jeszcze dodać, że panowie w długich płaszczach odnaleźli nas po 1-1,5 roku. Przyjeżdżali do Przewodnika z obrazami kiczowatymi. Jednak w 1952/53 roku zaczynała się odwilż. Bory Tucholskie uratowały nas przed wywózką na wschód.
Gizela Osińska – Lis